Uwaga – małe spojlerki, choć dla osób uważnie oglądających 2-3 pierwsze odcinki i tak wszystko jest jasne i proste jak trasa Łazienkowska o godzinie 12 w środku lipca…
„Recenzja „Ślepnąc od świateł”. Nareszcie ktoś pokazał Warszawę taką, jaka jest”– Aleksander Hudzik, Newsweek
„Jeśli ten serial cię niejara, to nic nie wiesz o dobrych serialach. Ślepnąc od świateł to petarda prosto z Polski” –Joanna Tracewicz, Spidersweb.pl
„Ślepnąc od świateł” wg Żulczyka: „brawurowy serial jeszcze lepszy od książki. I pierwszy telewizyjny portret współczesnej Warszawy” – Kalina Mróz, Wyborcza.pl
No, no! Czytając takie recenzje i opisy nakazałam Misiowi przygotować wiadra popcornu, orzeszków i prażonych migdałów. Prawdziwa serialowa uczta w wykonaniu HBO, najlepiej podany i rodzimy serial niczym gołąbki w „sheratonie” – wykwitnie, ale swojsko! Nic, tylko odpalić HBO i cieszyć wzrok wspaniałą produkcją, prawda?
No niestety nie dla nas. Albo jesteśmy za starzy, albo zbyt durni na ten serial. Historia kręci się wokół dilera gwiazd/bogatych nastolatków, a w zasadzie… wokoło jego pragnienia wyjazdu na wakacje do Argentyny/Buenos Aires, o którym mówi wszystkim wokoło…choć już po kilku scenach widać, że jest to bilet w jedną stronę i próba odcięcia się od swojego dotychczasowego życia.
Więc mamy naszego dilera Kubę, na małym ekranie granego przez Kamila Nożyńskiego, odstrzelonego w używane ciuchy po Danielu Craigu, nieudolną manierę Jasona Stathama i uzbrojonego w„warte więcej niż 100 kawałków” BMW. Niestety, zamiast zimnego i wyrachowanego (Bonda), umiejącego poradzić sobie w każdych warunkach (Mechanika), w superszybkim samochodzie (Szybcy i Wściekli), dostajemy małomównego introwertyka, który swoimi drętwo wypowiadanymi kwestiami ociera się o groteskę. Wygląda jak wiecznie gnębiony przez rówieśników nastolatek, któremu ojciec kazał się wreszcie postawić swoim oprawcom, co wywołuje ich śmiech. Śmiech i większą szyderę z zaciśniętych pięści i łez w oczach w trakcie wypowiadania… przepraszam, recytowania „gróźb”.Dodając do tego niemalże wyścigowy bolid, którego Kubuś nie pozwala nikomu innemu prowadzić (co wielokrotnie podkreśla),wychodzi nam straszny kicz i obraz niepewnego siebie chłopca,dodającego sobie „ważności i męstwa” poprzez mocne auto.Serio, w pewnym momencie czekasz, aż obetrze kogoś na parkingu albo wpadnie w poślizg na prostej, ale mokrej jezdni… Miał być chłodny, doskonale wyważony typ, który nie daje sobie wejść na głowę, nawet gangsterom, a wyszedł wewnętrznie przestraszony nastolatek, któremu ojciec zabronił się cofać przed oprawcami,chociaż najchętniej uciekłby z płaczem. Brak emocji jest trudniej zagrać niż jakiekolwiek emocje.
Co innego role drugoplanowe.Janusz Chabior, nadworny gangster filmowej i serialowej Polski,charakterystyczny, ale przy tym z genialnym warsztatem. Chaotycznie prowadzona postać „Stryja” (raz postać wygląda na starego i zaprawionego gangstera, by za chwilę zachowywać się jak totalny amator bez pomysłu) jest wyciskana przez tego aktora jak cytryna.Chociaż sam „Stryj” i jego „kompetencje” jako postaci zostawiają sporo niedomówień, Chabior nie pozostawia nam swoją grą żadnych złudzeń – Stryj jest zły i stryja należy się bać.
Więckiewicz wraz z Janem Fryczem również wykazują się wspaniałym warsztatem aktorskim i żyją tymi postaciami na ekranie. Postaciami groteskowymi, przerysowanymi i miejscami wręcz komiksowymi. O ile dla Więckiewicza jest to trochę powrót do roli„blachy” z „Odwróconych”, o tyle Frycz wchodzi w buty niezrównoważonego gangstera, dla którego czas zatrzymał się gdzieś pomiędzy zabójstwami „Pershinga” i ministra Dębskiego i po kilku latach w więzieniu, jakby będąc w śpiączce, wraca do starego życia, nie zważając na zmiany, jakie dokonały się przez niemal 15 lat. Można by rzec, że w alternatywnej rzeczywistości „Odwróconych” Blacha unika „korony”,przechodzi bez większych problemów okres wzmożonej walki na przełomie tysiącleci i staje się „Jackiem”, starając się na swoim bogactwie i gangsterskim żywocie z lat 90’ zbudować legalne imperium.
Sama fabuła, choć miała być przełomowa i stanowić„portret nocnej i zdegradowanej” Warszawy, w serialu stanowi jakiś dziwaczny miks legend-opowieści o „Pruszkowskich” z lat 90 i dziwnego wyobrażenia o tym mieście, tak zdegradowanego moralnie, że w każdym ogólnodostępnym klubie koks sypie się tonami, ludzie uprawiają seks na korytarzach, alkohol leje litrami, a pomiędzy upalonymi/naćpanymi przemykają gangsterzy z „kopytami”(taki tekst w serialu pada co chwilę…) i dilerzy z masą narkotyków w kieszeniach. Oglądając serial mam wrażenie, że celowy zabieg w postaci WYOLBRZYMIENIA skali tego typu zachowań,niestety, ale ośmieszył fabułę, zamiast dodać jej pikanterii lub jakiejkolwiek grozy.
Ktoś zachęcony takim obrazem Warszawy może poczuć się bardzo zawiedziony, że na otwartej imprezie,zapalenie joint’a w klubie może skończyć się od wyrzucenia przez ochroniarzy po wizytę na komendzie, a ćpanie koksu, jeśli w ogóle, odbywa się w największej tajemnicy, nikt nie rozsypuje kresek na stoliku w środku klubu. Serio… A to, że na prywatnych imprezach bogate dzieciaki czy celebryci lub politycy wciągają góry koksu, wiadomo nie od dziś. Ot,niebezpieczna rozrywka bogatych ludzi, którym nawet nie to, że nie jest im szkoda pieniędzy, ale zwyczajnie mogą sobie pozwolić na wciągnięcie kilku tysięcy nosem.
Podsumowując, dostajemy serial o kolesiu, który kupił bilet na wakacje – trochę jak film o facecie w łódce! – ale z jakiegoś dziwnego powodu musi jeszcze rozprowadzić odrobinkę towaru. Towaru, który mu się fizycznie SKOŃCZYŁ, jego SZEF nie jest w stanie mu go zapewnić.Brak logiki i wewnętrzna sprzeczność w naszym bohaterze widoczna jest już w dwóch pierwszych odcinkach. Wie, że na sprzedaży narkotyków „poza spółką-matką” źle się wychodzi, wie, że ten towar jest i lewy i na celowniku służb… a po kilku godzinach dowiaduje się jak bardzo jest lewy i skąd pochodzi… po czym i tak postanawia sobie mocno skomplikować życie na 4 czy 5 dni przed wylotem…
Jeśli serial jest lepszy od książki, to niestety, ale skutecznie mnie od tej pozycji odstraszył.
Szczerze, pierwszy odcinek obejrzeliśmy z gasnącym z minuty na minutę zainteresowaniem. Nauczeni doświadczeniem zdecydowaliśmy się obejrzeć kolejne 2. Hm… ale czy my je obejrzeliśmy…raczej snuliśmy znużonym wzrokiem po ekranie telewizora, a od zmieniających się kadrów znacznie bardziej interesowała nas muzyka dobiegająca z drugiego pokoju.
Pozostałe odcinki obejrzeliśmy jednego dnia, twierdząc jednogłośnie, że musimy skończyć TO dzisiaj, ponieważ jutro do TEGO już nie wrócimy.
Jestem osobą, która uwielbia analizować, myśleć, kombinować podczas oglądania filmów czy seriali. Niestety w tej produkcji nie miałam nad czym!
Tak więc, jeżeli intryguje Cię jak mogłoby wyglądać połączenie hippisowskiego „lata miłości” z rodzimymi gangsterami rodem z lat 90–tych, czyli narkotyczny sen o Warszawie, koniecznie obejrzyj ten serial, uważając… by nie zgasnąć od nudy!