Świeże zioła, własne warzywa oraz ogród to słowa, które większość z nas kojarzy jedynie z działką u babci lub „Domem nad rozlewiskiem”. Ale czy mieszkając w dużym mieście jesteśmy skazani jedynie na kaktusa lub hiacynt z supermarketu? Przekonajmy się!
Kiedy mój luby usłyszał, z jakim zadaniem przyjdzie nam się zmierzyć, od razu zapaliły mu się gwiazdki w oczach. Niestety jego szatańskie plany związane z ogrodnictwem szybko legły w gruzach – jak sam stwierdził, „do marca to może wyrosnąć, co najwyżej rzeżucha, a nie dorodne warzywo”.
Z drugiej strony, koniec marca/początek kwietnia to ostatni gwizdek na przygotowanie własnego wysiewu kwiatków, owoców lub warzyw.
Musicie wiedzieć, że tak jak kocham wszystkie rośliny i kwiaty, tak stale zapominam o ich podlewaniu. Co zwykle kończy się ich śmiercią. Pół żartem, pół serio w naszym związku wytworzyło się specyficzne koło życia roślinek. Żartobliwie zobrazowane słowami „misio hoduje -> pysio zabija -> misio hoduje”. Twierdzi, że jest to dla niego układ idealny, bo co chwila ma okazję do opiekowania się nową roślinką, którą z dumą mi wręcza. Nie wiem ile w tym prawdy, a ile miłości i wytrwałości, ale naprawdę nie robię tego celowo!
Jestem fanką zdrowego jedzenia!
Niestety zimą jest to dla mnie trudne zdanie. Większość środków konserwujących warzywa sprzedawane w sklepach przyprawiają mnie o niestrawność. Już na samą myśl o zajadaniu się w ciepłe dni własnymi truskawkami lub pomidorkami cieknie mi ślinka. Natomiast moja druga połowa uwielbia sprawiać mi na tym polu niespodzianki i co roku obdarowuje mnie różnymi pysznościami, zerwanymi prosto z krzaczków.
Z tego właśnie powodu mój luby postanowił podzielić się swoimi ogrodniczymi sekretami, starając się przerwać nasz „circle of (plant) life”.
Kwiatki mają jedynie funkcję ozdobną, są ładne i na pewno wyhodowane od cebulki lub nasionka dają równie wiele radości, co warzywa lub owoce, z tą różnicą, że trudniej jest skonsumować owoce swojej własnej pracy – chyba, że zrobią to za was koty lub króliki. Z tego powodu skupię się tutaj na opisie wysiewu i pielęgnacji ziół i truskawek. Ale jak to zrobić w warunkach blokowiska?
Odpowiedź jest prosta – wysiać, podlewać, zbierać i zjadać! A teraz przedstawię kilka porad dla początkujących amatorów ekstremalnej hodowli roślin w terenie zurbanizowanym.
Początek przygody z warzywami na balkonie czy parapecie jest dosyć prosty i mało skomplikowany. Jak tylko przestaniecie słuchać waszych znajomych, mówiących, że „to nie ma prawa się udać”. Należy wykonać kolejny krok, czyli wybrać swój ogrodniczy target – zastanowić się nad tym, co właściwie chciałbym mieć na balkonie/parapecie?
Mierz siły na zamiary…i podziel je przez ilość miejsca na parapecie/balkonie! Do wysiewu nasion polecam zakupienie plastikowej „szklarenki” z gotowym podłożem, podzielenie jej (np. patyczkami do szaszłyków) na kilka stref i wysianie w nich wybranych gatunków. Na tym etapie, aby przyśpieszyć wzrost, można szklarnię postawić na/przy kaloryferze, jednak uważając by nie ususzyć i nie ugotować nasion!
Pikowanie roślinek
Tutaj jest kilka szkół, ale w zasadzie każda jest odpowiednia. Ja staram się przesadzać rośliny przynajmniej 2-3 razy, najpierw z inkubatora do kubeczków plastikowych 200 ml wypełnionych w 3/4 podłożem do warzyw*. Ma to na celu szybkie zbudowanie silnej bryły korzeniowej rośliny. Jeśli od razu przesadzimy ją do zbyt dużego pojemnika, roślinka na górze będzie „stać w miejscu” tak długo, aż dojdzie korzeniami do granic doniczki. Jeśli mamy mniejszy pojemnik, roślina szybciej zacznie budować łodygę. Po wypełnieniu kubeczka korzonkami przesadzam roślinkę do doniczki docelowej.
*polecam podłoża Grow Sure – mieszanki zapewniają odpowiednią ilość składników odżywczych oraz dobrze transportują i utrzymują wodę.
Gdy w małym mieszkaniu zaczyna brakować miejsca na nasze roślinki, trzeba zacząć myśleć nieszablonowo. Skoro rośliny nie mieszczą się już na parapecie wzdłuż okna, trzeba zacząć ustawiać je piętrowo!
Taki system bardzo sprawdza się w przypadku ziół i truskawek. Wystarczy kilka plastikowych miseczek, konopnego sznurka oraz haczyków i można cieszyć się piętrową doniczką, w której rosnąć będą zioła lub zwisać pyszne truskawki.
W pierwszej kolejności należy zaopatrzyć się w plastikowe pojemniczki. Można do tego celu posłużyć się dowolnymi plastikowymi kubkami lub pudełkami, pamiętając jednak aby ich ranty wykonane były z wystarczająco grubego plastiku. Doniczka będzie bowiem na nich zwisać z haczyków, więc musi wytrzymać ciężar roślinki wraz z mokrą ziemią. W naszym przypadku padło na niewykorzystane miseczki z poprzedniego wyjazdu!
Kolejny krok to już kwestia estetyki całego systemu. Od nas zależy co wykorzystamy jako linki i mocowania. My użyliśmy gotowych srebrnych haczyków i białego konopnego sznurka, ale sam sznurek z kawałkiem drutu także spełni swoje zadanie. Ponieważ nie wszystkim wystarczy minimalistyczna opcja przeźroczystych pojemników (które również mają swój urok gdy widać bryłę korzeniową), postanowiłem obkleić nasze doniczki w ulubione połączenie kolorów Yasminellki – zebrę! Do tego celu użyłem zwykłej taśmy izolacyjnej, która dzięki swojej elastyczności pozwala na w miarę równomierne rozprowadzenie po pojemniczku, bez zbyt wielu zagnieceń i purchli. Dodatkowym plusem „izolki” jest możliwość kupienia jej w wielu kolorach, co pozwoli dostosować doniczki do pomieszczenia, w którym będą wisieć.